
Mały Henio idzie do pierwszej klasy

Koniec klasy ósmej

W reprezentacji trzech absolwentów Szkoły Podstawowej w Baniosze: Henryk i Władysław Żołnowscy oraz Zenon Stolarczyk

Podopieczni Pana Henryka
Henryk Żołnowski
„65 lat w stuleciu”
Naukę w szkole podstawowej w Baniosze rozpocząłem 1 września 1960 roku. Szkoła znajdowała się w trzech budynkach na końcu ulicy Szkolnej. Funkcję kierownika pełnił pan Czekierda. Stołówka i świetlica mieściły się w innym miejscu, w baraku przy ulicy Łubińskiej. Kierowniczką świetlicy była pani Wacława Należyta. W tym baraku znajdowało się również kino, gdzie odbywały się akademie i różne uroczystości szkolne, w których brałem udział ( śpiewałem i recytowałem).
W roku 1966 została oddana do użytku nowa szkoła, w ramach ogólnopolskiej akcji 1000 szkół na 1000-lecie Państwa Polskiego. Byłem wtedy w 6. klasie. Szkole nadano patrona Franciszka Zubrzyckiego oraz ufundowano Sztandar. W klasie ósmej, jako wzorowy uczeń, miałem zaszczyt być w Poczcie Sztandarowym . Reprezentowałem szkołę ze Sztandarem na uroczystościach szkolnych oraz w pochodzie z okazji Pierwszego Maja. W roku 1968 ukończyłem z wyróżnieniem szkołę podstawową.
W latach 1968-1981 uczęszczałem do szkoły średniej o profilu sportowym. W tym czasie ukończyłem studia w Warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego. Jednocześnie byłem zawodnikiem i trenerem hokeja na lodzie CWKS Legia. Cały czas miałem kontakt ze Szkołą Podstawową w Baniosze. Jako trener zapraszałem uczniów naszej szkoły na treningi hokeja ,na Torwar. Organizowałem również wyjazdy na basen do Warszawy, na Legię oraz spotkania ze znanymi sportowcami.
1. września 1981 roku zostałem nauczycielem wychowania fizycznego w Szkole Podstawowej w Baniosze, w której pracuję do dnia dzisiejszego. Z moimi uczniami osiągnąłem wiele sukcesów na arenie sportowej, szczególnie w zawodach : Złoty Krążek, Błękitna Sztafeta, biegi przełajowe; piłka nożna , ręczna i siatkowa. Otrzymałem wiele nagród za zaangażowanie w pracę i sukcesy sportowe: Medal Komisji Edukacji Narodowej, Złoty Medal za długoletnią służbę; Nagrody Burmistrza Miasta i Gminy Góra Kalwaria. Mam również Złotą Odznakę Mazowieckiego Związku Piłki Nożnej oraz odznakę honorową PZHN. Większość mieszkańców Baniochy i okolic to moi obecni i byli uczniowie.
Katarzyna Zulczyk
„Śpiew mową duszy”
W latach 2012 – 2020 byłam uczennicą Szkoły Podstawowej w Baniosze. Zawsze chciałam śpiewać, choć wszyscy w domu uważali, że to nie dla mnie. Kiedy do naszej szkoły przyszła Pani Alina Pastuszka – nauczycielka języka angielskiego, szybko nadarzyła się odpowiednia okazja. Z inicjatywy Pani powstał zespół ,,Dźwięczne Półnutki”, do którego należałam od czwartej do ósmej klasy. Początkowo tworzyły go tylko dziewczyny z dwóch klas- mojej i rok starszej, której wychowawcą była właśnie Pani Alina. Stanowiłyśmy grupę rozbrykaną, większość indywidualistek lubiących postawić na swoim, ale nasza instruktorka – pedagog z pasją – miała niespotykaną charyzmę i ogromne pokłady cierpliwości dla naszych wybryków i niesubordynacji.
Występowałyśmy na bardzo wielu uroczystościach i konkursach wokalnych w różnych miejscach w Polsce. Jednak jednym z najpiękniejszych przeżyć mojego dzieciństwa, związanym z tym okresem, był wyjazd do Budapesztu, gdzie mieliśmy zaszczyt reprezentować naszą szkołę podczas koncertu świątecznego dla Polonii. Przygotowania trwały wiele tygodni – ćwiczyliśmy kolędy i pastorałki, dopracowywaliśmy każdy szczegół występu. Nadszedł wreszcie dzień wyjazdu. Podróż była długa, ale atmosfera w autokarze pełna radości i ekscytacji.
Budapeszt zachwycił mnie od pierwszego wejrzenia – piękne kamienice, świąteczne dekoracje i cudowny nastrój. Jednak najważniejszym momentem był sam koncert. Śpiewając przed publicznością, wśród której byli Polacy mieszkający na Węgrzech, czułam dumę i wzruszenie. Owacje i mnóstwo ciepłych słów, jakimi nagrodzili nas słuchacze, sprawiły, że łzy napłynęły mi do oczu.
Wyjazd ten na zawsze pozostanie w mojej pamięci – nie tylko jako artystyczne doświadczenie, ale także jako lekcja współpracy, zaangażowania i poczucia wspólnoty. Na tym właśnie zawsze zależało Pani Alince i w przypadku naszego zespołu to się udało.

Z Panią Aliną Pastuszką

Podczas jednego z konkursów

Budapeszt

Mirosława Dąbrowska
„Z Baniochą związane jest całe moje życie!”
Edukację szkolną rozpoczęłam w 1969 roku w Szkole Podstawowej im. Franciszka Zubrzyckiego. To w niej poznałam wartość przyjaźni, przeżyłam pierwsze zauroczenia. Pracowało w niej wielu wspaniałych pedagogów, którzy rozszerzali wachlarz moich możliwości i zainteresowań, kształtowali osobowość.
Pani Wacława Należyta moja pierwsza wychowawczyni, pedagog
z powołania, ciepła, nieobojętna wobec problemów uczniów, cierpliwa. Zaszczepiała w uczniach pasję do zajęć sportowych, a SkS-y prowadzone przez nią wyzwalały zdrową rywalizację oraz chęć do podejmowania wyzwań w różnych dziedzinach sportu.
Z nostalgią wspominam panią Czesławę Czekierdę, opiekunkę artystyczną chóru szkolnego. Z ogromnym zaangażowaniem i wytrwałością uczyła gry na instrumentach muzycznych i śpiewu oraz wpajała w nas podstawy kultury osobistej. Sympatyczna atmosfera na próbach dawała radość wspólnego śpiewania. Przepiękne stroje ludowe z dumą ubieraliśmy na występy. Prezentowany wysoki poziom artystyczny nagradzany był na wielu konkursach. Mnie szczególnie zapadł w pamięć występ w Belwederze.
Szkoła to również harcerstwo, które prowadziła z wielką pasją pani Danuta Świątkiewicz. Rajdy, ogniska, zbiórki były miejscem integracji młodzieży, nauką odpowiedzialności, pewności, kreatywności, empatii, przygotowaniem do wejścia w dorosłość.
W maju 2005 roku dzięki uprzejmości pana dyrektora Wojciecha Fornala rocznik 1962 zorganizował spotkanie absolwentów Szkoły Podstawowej. Na spotkanie przybyli pani dyrektor Irena Jędral, pan dyrektor i nasz wychowawca Mieczysław Świątkiewicz. Mnóstwo wspomnień, niby tych samych, ale widzianych z różnych perspektyw, konfrontacja młodzieńczych marzeń z rzeczywistością i ten żal za szybko upływającym czasem…..
Monika Walczak
„Wspomnienia ze szkoły podstawowej (1976–1984)”
Kiedy wracam myślami do lat 1976–1984, widzę szkołę z białej cegły, pachnącą kredą i pastą do podłóg . To były czasy, kiedy na plecach nosiło się tornistry, a fartuszki z białym kołnierzykiem i tarczą na ramieniu, stanowiły obowiązkowy element szkolnej elegancji. Przerwy pachniały kanapkami i landrynkami, a w stołówce królowała zupa owocowa i kotlet mielony z ziemniakami. Rok szkolny zamykał się w czerwcu rozdaniem świadectw, srebrnych tarcz dla najlepszych i wakacyjną ulgą w sercu. Jednak to nie oceny, tylko przyjaźnie z tamtych lat przetrwały najdłużej – te pierwsze, najprostsze ,bez telefonów,
bez internetu, ale z mnóstwem radości z małych rzeczy. Dziś, patrzę na tamte dni z uśmiechem i wdzięcznością. Bo choć świat się zmienił, tamta szkoła podstawowa zostanie we mnie na zawsze. Pierwsze lata nauki były dla mnie wyjątkowe z tego również powodu, że uczyła mnie moja mama – Krystyna Kaczorek. To ona wprowadziła mnie w świat liter, książek, czytania i pisania. Była niezwykle wymagająca – wobec siebie i wobec mnie.
Nie było żadnej taryfy ulgowej tylko dlatego, że jestem jej córką. Wręcz przeciwnie – często musiałam starać się bardziej niż inni, by nie dać jej powodu do pobłażliwości. To właśnie wtedy nauczyłam się sumienności, wytrwałości i tego, że wiedza to coś, co się zdobywa z wysiłkiem i szacunkiem. Dzięki Niej pokochałam książki i rozpoczęłam moją wędrówkę przez świat słów, wyobraźni i emocji. Z wielkim sentymentem wracam też do wspomnień związanych z Panią Janiną Kuc i Panią Danutą Świątkiewicz, które uczyły mnie języka polskiego, Panią Bernadetą Ludwin – nauczycielką matematyki, Panem Henrykiem Żołnowskim. -nauczycielem wychowania fizycznego. Ważne miejsce w moim wzrastaniu odegrało również harcerstwo i coroczne wyjazdy na obozy, na których hartował się charakter, rodziły się przyjaźnie, a czasem i pierwsze wakacyjne miłości. Z rozrzewnieniem wracam również pamięcią do kółka tanecznego. Życzliwość Pani Beaty Koszewskiej sprawiła, że tańcząc, czuliśmy się jak adepci The Juillian School. Jednak największy smak sukcesu, w swojej podstawówkowej karierze, poczułam zdecydowanie wówczas, kiedy pod opieką Pana Zbigniewa Fornala, razem z Edytą Kołodziejską, Rafałem Gawędzkim, Andrzejem Stawiarskim i Włodkiem Miziołowskim, założyliśmy muzyczne „imperium”, które przez moment trzęsło fundamentami szkoły. Nasz pierwszy występ to było coś wyjątkowego: dłonie drżały, głos lekko falował – trochę z tremy, trochę z zachwytu własną odwagą. Jednak, gdy wybrzmiały pierwsze słowa naszego hymnu: ” Gitarka, to my jesteśmy, Gitarka, to my jesteśmy, to właśnie my śpiewamy wam…”– czuliśmy się jak prawdziwe gwiazdy z plakatów magazynu muzycznego „Tylko Rock”. Nie mogę nie wspomnieć o wyjątkowej wycieczce do Krakowa – nie autobusem, ale samolotem, któremu daleko było do Jumbo Jeta . Siedzenia trzeszczały przy każdym ruchu, okienka były porysowane, ale wszyscy czuliśmy się jak bohaterowie filmu science fiction. Po wylądowaniu czuliśmy się jak prawdziwi podróżnicy. Chodziliśmy po mieście z nosami zadartymi w górę – nie tylko z zachwytu nad architekturą, ale też z dumy: „My tu samolotem!”. Lot trwał krótko, ale wspomnienia – bardzo długo.
Lata spędzone w szkole podstawowej to czas, który ukształtował moje spojrzenie na świat – poprzez spotkane osoby, przebyte doświadczenia i wyniesione wartości. Patrząc wstecz, widzę nie tylko budynek, ale całą galerię chwil – zwykłych i niezwykłych, radosnych i trudnych. To one stały się fundamentem budującym moje „Ja”. Choć świat się zmienił, a tornistry zastąpiły plecaki na kółkach, ja wciąż wracam do tej samej szkoły – już nie jako uczennica, ale nauczycielka. Pracuję w tych samych murach, które kiedyś były moim światem – i czuję, że historia zatoczyła piękne koło.

..

..

Julita i Tomek

Julita i Kasia
…
Julita
„Przyjaźń i miłość ze szkolnej ławy”
Kasia + Julita
Gdy ponad 20 lat temu rozpoczynałam naukę w szkole dostałam od taty radę, bym zajęła ławkę w pierwszym rzędzie – oficjalnie, żeby wszystko dobrze widzieć, nieoficjalnie ‘pod latarnią najciemniej’. Podobną radę dostała zupełnie obca mi dziewczynka. Usiadłyśmy więc razem i tak nam już zostało do dziś. Zadziałał nie tylko przypadek, ale również nasze zaangażowanie i chęć dojścia do porozumienia mimo różnych spięć.
Tomek + Julita
Poza przyjaźnią, w szkolnych murach znalazłam również miłość. Zapoczątkowana trochę poprzez ciekawość dwóch, pozornie zupełnie innych, osób – introwertycznej artystycznej duszy i popularnego sportowca, w dodatku wzorowego ucznia. Ciekawość rozwinęła się w uczucie, które pozwoliło nam spojrzeć na świat w zupełnie inny sposób – oczami drugiej osoby, uczucie, które połączyło nas na zawsze.
Można powiedzieć, że ze szkolnej ławki wyniosłam nie tylko wiedzę, ale również dwie najbliższe mi osoby i przyjaźnie na resztę życia.
Beata Świątkiewicz
„Moja szkoła, moja praca”
Jubileusz 100-lecia szkoły to wydarzenie, na które czeka się latami, czas przywoływania w pamięci koleżanek, kolegów, uczniów i rodziców. To także czas wzruszeń. Powrót do wspomnień czasów młodzieńczych i pierwszej pracy zawodowej.
W szkole zawsze najważniejsi są uczniowie, duszą szkoły są nauczyciele, wsparciem rodzice, a dumą absolwenci.
Pracę w szkole w Baniosze zaczęłam zaraz po dyplomie we wrześniu 1985 roku. Dostałam ogromne wyzwanie, ponieważ powierzono mi wychowawstwo klasy II, prawie czterdziestki ośmiolatków. Byłam młodą nauczycielką i nie bałam się wyzwań. Zawsze lubiłam dzieci i chciałam pracować w tym zawodzie. Praca z dziećmi pozytywnie nastawionymi, uśmiechniętymi i pełnymi entuzjazmu sprawiała, że każda lekcja stawała się inspirująca
i przyjemna. Wszystkie osiągnięcia i postępy, które pokazywały nieustanny rozwój i chęć zdobywania wiedzy uczniów były dla mnie źródłem dumy i motywacji do dalszej pracy. Uczniowie bardzo często utwierdzali mnie w przekonaniu, że warto się angażować, poświęcać czas i energię w budowaniu relacji z drugim człowiekiem. Warto wychodzić poza schematy i utarte ścieżki. Warto wierzyć
i ufać młodym ludziom. I teraz, gdy niektórych z Was widzę jako dorosłych, odpowiedzialnych ludzi, którzy przyprowadzają swoje dzieci do naszej szkoły, to wiem że było warto i jestem z Was po prostu dumna.




Marianna Zulczyk
„Radosne Wspomnienia”
Patrząc dziś na budynek szkoły w Baniosze, wracam wspomnieniami do pierwszej połowy lat 60. Wtedy właśnie zaczynałam naukę. Moja podstawówka mieściła się pod lasem, na końcu ulicy Szkolnej i znacznie różniła się od obecnej. Stary budynek szkoły, obejmował niewielką przestrzeń o wąskich, ciemnych korytarzach. Klasy miały małe okna, przez które wpadały jedynie nikłe promienie światła, a sztuczne oświetlenie niewiele pomagało. W zimie, gdy słońce szybko zachodziło, tablica była ledwo widoczna, a latem duszne wnętrza nie sprzyjały koncentracji.
Sale lekcyjne były ciasne, a korytarze podczas przerw bardzo zatłoczone, co często utrudniało poruszanie się. Największym niedostatkiem był brak sali gimnastycznej, co zmuszało nas do zajęć w trudnych warunkach. W zimie ćwiczyliśmy w klasach, a wczesną wiosną wychodziliśmy się na teren otwarty przed szkołą. Mimo takich niedogodności nikt nie narzekał, humory nam dopisywały i zawsze mieliśmy ochotę do żartów.
W drugiej połowie lat 60. Przenieśliśmy się do nowo wybudowanego budynku, co znacząco wpłynęło na poprawę warunków nauczania. Dzięki przestronnym klasom z dużymi oknami, miejsce stało się jaśniejsze, bardziej nowoczesne i przyjazne. To dodatkowo poprawiło atmosferę w szkole.
Wybudowanie sali gimnastycznej miało dla nas ogromne znaczenie. Czuliśmy radość z możliwości ćwiczeń w komfortowych warunkach, na drewnianej podłodze, w suchej i ciepłej przestrzeni. To był moment, kiedy zaczęliśmy odczuwać jedność ze szkołą – była dla nas ważna, a my dla niej.
Pamiętam dzień, gdy cała społeczność szkolna zebrała się, by wspólnie zasadzić drzewa przed nowo postawionym budynkiem. Z zaangażowaniem wykopaliśmy doły, umieściliśmy sadzonki w ziemi i podlewaliśmy je. Dbaliśmy o drzewa, bo każdemu zależało, aby wokół naszej szkoły było jak najpiękniej.
Te zmiany sprawiły, że przez wiele lat, nawet po ukończeniu podstawówki, szkoła kojarzyła mi się z miejscem, w którym czułam się naprawdę dobrze. Gdy pojawiła się możliwość pracy tutaj jako sekretarka, nie wahałam się ani chwili. Wiedziałam, że chcę wrócić do tej szkoły – do miejsca, które tak bardzo się rozwinęło i które współtworzyłam jako uczennica. Pracując tu, mogłam z bliska obserwować kolejne pokolenia dzieci, które już nie znały tamtej ciemnej, ciasnej szkoły, ale mogły uczyć się w jasnych, przestronnych salach i korzystać z udogodnień, o których my mogliśmy tylko marzyć.
To poczucie ciągłości, świadomość, że byłam częścią tej przemiany – najpierw jako uczennica, później jako pracownik szkoły – było dla mnie niezwykle ważne. Wiedziałam, że to miejsce ma duszę, a ja mogłam być jej częścią.
Teresa Jędral
„Szkoła marzeń”
Szkołę podstawową rozpoczęłam w 1963. Przez trzy lata uczęszczałam jeszcze do starego budynku przy końcu ul. Szkolnej, ale od klasy czwartej miałam szczęście uczyć się w pięknej, nowej szkole. Królowały wówczas granatowe fartuchy z białymi kołnierzykami, tarcza przyszyta do rękawa, obowiązkowe obuwie zmienne ( w razie braku, wyganiali do domu po buty) i włosy u dziewczynek koniecznie związane.
Przez osiem lat moją wychowawczynią była Pani Irena Jędral, która stworzyła nam ciepłą rodzinną atmosferę, opiekując się nami jak matka. W każdym dziecku widziała dobro i w razie niepowodzenia, zawsze mogliśmy liczyć na drugą szansę. Pamiętam opowieści Pani o pierwszej pracy, o życiu, które bardzo zbliżały nas do niej. Wtedy nawet przez myśl mi nie przeszło, że moja ukochana wychowawczyni zostanie moją teściową.
W myśl zasady ,,szkoła twoim drugim domem”, spędzałam w niej mnóstwo czasu. Interesowały mnie zwłaszcza wszelkie działania artystyczne. Prym wiodła w nich Pani Czesława Czekierda, prowadząca sześcioosobowy zespół wokalny i ogromny, liczący około 40 osób, chór szkolny. Pod jej egidą działał również zespół instrumentalny, w którym uczniowie grali na mandolinach, perkusji, akordeonach i tzw. ,,przeszkadzajkach” (trójkąt, grzechotki). Próby odbywały się systematycznie – raz w tygodniu – a przed występami częściej. Wszyscy chętnie w nich uczestniczyli. Kiedy w 4 klasie na prośbę naszej Pani uszyto nam jednakowe bluzki, dbałyśmy o nie jak o największe dobro.
Pani Czekierda była wymagająca, poziom mieliśmy wyśrubowany, ale efekt zachwycał. Zawsze śpiewaliśmy na głosy. Jeździliśmy na różne konkursy i występy, m.in. przegląd harcerski, dożynki gminne, występy zakładach pracy w Baniosze, Górze Kalwarii, Uwielinach, Piasecznie. Na konkursach bardzo często zdobywaliśmy czołowe miejsca. Pamiętam, kiedy jechaliśmy do Domu Żołnierza w Górze Kalwarii na przegląd piosenki harcerskiej. Okazało się, ze dwie moje koleżanki śpiewające w drugim głosie rozchorowały się. Było dwie godziny do konkursu i Pani Czekierda stwierdziła, że muszę się nauczyć szybko drugiego głosu. Spanikowałam, ale wiedziałam, ze Pani nie odpuści. W efekcie udało się i przyznano nam 1 miejsce. Byłam z siebie dumna.
Występy zawsze napawały nas dumą, to był prestiż ale i ogromne przeżycie, które stanowiło nobilitację dla dzieci z wioski. Czuliśmy się wybrańcami. Nigdy nie zapomnę występów w pięknych strojach ludowych, oklasków publiczności i dumy naszej Pani. Nie liczyło się, że nie mieliśmy samochodów, które dowiozłyby nas na konkurs czy występ, jechało się na wozach, traktorem z przyczepą, nie ważne były warunki, sam występ był nagrodą, mieliśmy szansę się pokazać.
Czas szkoły podstawowej był dla mnie pełnią radości, mieliśmy szczęście do wspaniałych nauczycieli i oddanych pracowników socjalnych. Pani Janina Kuc, bardzo rygorystyczna polonistka, którą doceniłam dopiero w szkole średniej, kiedy się okazało, że nie mam najmniejszych problemów z językiem polskim. Pani wymagała od nas bardzo dużo – musieliśmy czytać lektury i solidnie je opracowywaliśmy, nauczyliśmy się robić dobre notatki, co okazało się bezcenne na dalszym etapie edukacji. Na lekcjach polskiego panowała cisza jak makiem zasiał. Jeśli ktoś ją zakłócał, wzywani byli jego rodzice.
Nigdy nie byłam mózgiem matematycznym, ale najlepsza matematyczka w moim życiu pani Korpan, potrafiła w prosty i logiczny sposób wytłumaczyć każdą matematyczną zawiłość. Dzięki niej ten przedmiot nie sprawiał mi kłopotów w liceum.
Miło wspominam Pana Różyckiego(Kapusta), który uczył nas fizyki i chemii oraz Panią Tamarę Golik- nauczycielkę plastyki i języka rosyjskiego; pięknie malowała, wyróżniała się elegancją i szykiem.
Kultową postacią w starej szkole była Pani woźna Konopkowa – dobra dusza, bardzo lubiana ze względu na ogromną życzliwość wobec dzieci.
To tylko niektóre przykłady wyjątkowych nauczycieli, którzy ukształtowali mnie i moich rówieśników, mieli ogromny wpływ na nasze życie i sprawili, że okres szkoły podstawowej śmiało mogę nazwać najszczęśliwszym.


Ukończenie szkoły podstawowej

Mała Asia z Mikołajem

Z najlepszą przyjaciółką
Joanna Zulczyk-Waligóra
„Ach te wspomnienia….”
Kiedy myślę o mojej podstawówce, nasuwa mi się mnóstwo pięknych wspomnień. Jedne śmieszne, inne ,,siejące grozę”, niektóre poważne a inne nostalgiczne. Mogłabym książkę napisać, chcąc je wszystkie przytoczyć. Podzielę się dzisiaj kilkoma z nich.
Rok szkolny 1987-1988
Jak ważne są zadania wyznaczane przez Panią w zerówce, każdy wie. Pewnego dnia nasza Pani w nagrodę pozwoliła mnie i mojej przyjaciółce posprzątać w sali. Cała grupa szła wówczas na boisko. Ponieważ nasza klasa mieściła się w miejscu, gdzie był stary sekretariat, a boisko na przeciwko okien, nie mogłyśmy przegapić, kiedy będą wracać. Gdy już posprzątałyśmy, zaczęłyśmy ganiać się wokół stolików. Na podłodze przy jednym z nich leżał plecak kolegi (Szymona Ilnickiego, w którym się podkochiwałam ). Biegając, miałyśmy ubaw po pachy do momentu, kiedy Ania, uciekając przede mną, skoczyła na ten plecak. Usłyszałyśmy tylko, jak coś w nim chrupnęło. Później okazało się, że
w plecaku był samochód Szymona, który dostał od wujka z zagranicy. Przyniósł go, żeby się pochwalić i pokazać kolegom. Niestety został z niego tylko wrak, bo Ania była dosyć ,,ciężka”.
Rok szkolny 1989-90
Kiedyś w szkole był gabinet stomatologa (tu gdzie teraz jest gabinet pedagoga). Pani dentystka wyznaczała wizytę i trzeba było obowiązkowo iść, czy się człowiek bał, czy nie – bez mamy, bez taty, bez babci .Ja strasznie bałam się tych wizyt, a mama tego dnia kazała mi iść. Nic nie pomogły prośby ani łzy, musiałam pójść. Gdy siedziałam pod gabinetem, szlochając ze strachu i próbując zebrać się na odwagę, przechodziła Pani Renata Zulczyk. Spokojnym głosem dodała mi otuchy, wzięła mnie za rękę i weszłyśmy razem do gabinetu – jak z mamą ( miałyśmy to samo nazwisko). Pani była tam ze mną przez cały czas. To spotkanie ze stomatologiem nie było już takie straszne. Co więcej, czułam się wyjątkowa, bo nikt nie miał tak dobrze jak ja!
Rok szkolny 1994-95
Od siódmej klasy należałam do szkolnego chóru, który prowadził Pan Wojciech Fornal. Na jednej z prób ćwiczyliśmy jakąś trudną piosenkę i nie do końca mi ten śpiew wychodził. Pan co chwilę przerywał granie na akordeonie, patrzył na nas podejrzliwie, szczególnie dłużej na mnie i znów zaczynał grać. Ja niestety dalej fałszowałam ☹
Z pewnością Pan wiedział, kto psuje utwór, ale ,że był cudownym nauczycielem, nie zwrócił mi uwagi przy wszystkich. Powiedział tylko ogólnie, że ktoś fałszuje, a ja czułam jak się palę.
Rok szkolny 1994-95
W ósmej klasie przyszłam do szkoły z pomalowanymi paznokciami ,bo w weekend sobie pomalowałam i niestety zapomniałam zmyć. Zorientowałam się dopiero na lekcji geografii u Pani Górnej i w panice, żeby nauczycielka nie zauważyła, ścięłam żyletką- taką od temperówki- lakier razem z płytką paznokcia .Długo odrastała
Jan Kowalczyk
„Trzy okresy wspomnień – ucznia , nauczyciela i dyrektora”
Lata 1956-1963 byłem uczniem, siedmioklasowej wówczas szkoły. Kierownikiem placówki był Pan Mikołaj Czekierda, a wychowawczynią klasy Pani Wacława Należyta. Nauczyciele, których pamiętam to Panie: Irena Jędral, Danuta Świątkiewicz, Tamara Golik, Krystyna Kaczorek, Krystyna Jeleń, Tabulska i Panowie Walenty Różycki oraz Sikora. Ważną postacią w tym okresie była Pani Franciszka Czekierda, nauczycielka śpiewu, animatorka chóru i zespołu muzycznego, do którego miałem przyjemność należeć.
W latach 1972-1976 pełniłem funkcję nauczyciela i wychowawcy oraz współpracownika Pani Franciszki Czekierdy.
Najbardziej owocne lata 1982-1999 , kiedy byłem najpierw nauczycielem i wychowawcą, a ostatnie cztery, najtrudniejsze lata, pracowałem na stanowisku dyrektora szkoły. Walczyłem na różne sposoby o wznowienie, a następnie kontynuowanie rozbudowy placówki . Mimo wielu przeszkód, z ogromna determinacją dotarłem do pomyślnego zakończenie prac. Całe to przedsięwzięcie udało się przeprowadzić dzięki Panu kuratorowi Gaworczukowi, głównemu inwestorowi oraz władzom gminy.
Muszę również wspomnieć o wspierających mnie kolegach i koleżankach, moim zastępcy Wojciechu Fornalu, Maryli i Janku Poniewierskich, Janku Kołpaku i wielu, wielu innych. Nie mogę również pominąć wspaniałej współpracy z Wojtkiem w prowadzeniu chóru i drużyny harcerskiej, wspólnych występów, obozów i wyjazdów.
Chciałbym za okazane wsparcie, współpracę i wspólne chwile bardzo serdecznie wszystkim podziękować.
